Czuła normalizacja Ameryki
Gregory Michenaud, An American Beauty
Miejsce: Okręg Krakowski Związku Polskich Artystów Fotografików
Czas: 2.02 – 4.03.2023
Kuratorzy: Maciej Plewiński, Danuta Węgiel
↑ Widok wystawy, Gregory Michenaud, An American Beauty, Okręg Krakowski Związku Polskich Artystów Fotografików, fot. Cezary Luty
Z Galerii ZPAF w Krakowie unosił się zapach świeżego popcornu. Wybierając się do tej malutkiej galerii, mniej więcej wiedziałem, z jaką problematyką się skonfrontuję. Chodzi o Stany Zjednoczone, o amerykańskość, o dekonstrukcję tego szalonego mitu wielkiego, pełnego możliwości państwa, dokąd podróż nadal jest pewnym wyznacznikiem sukcesu. I mimo, że Ameryka już dawno przestała być gloryfikowana, a w social mediach coraz częściej mówi się o trudnościach, z jakimi muszą się borykać obywatele i obywatelki USA, zapach prażonej kukurydzy sprawił, że zapragnąłem tam pojechać. Pojechać i spojrzeć na ten zupełnie inny, ekscentryczny świat z perspektywy Europejczyka. Tak samo, jak zrobił to Gregory Michenaud, którego fotografie oglądałem w galerii.
Na drzwiach przeciwległych do wejściowych został naklejony fragment jednego z prezentowanych zdjęć przedstawiający wystrój typowej amerykańskiej kafejki. Nad czerwonym stolikiem z keczupem i musztardą w dobrze znanych buteleczkach znajdował się wizerunek futbolisty. W niemal heroicznej pozie, z majestatycznie wypiętym torsem, nienaturalnie umięśnionymi łydkami i w wielkim biało-niebieskim kasku, w dłoni trzymał owalną, brązową piłkę. Ten rzucający się w oczy wycinek fotografii mylnie zapowiadał poetykę wystawy. Myślałem, że będę miał do czynienia z prezentacjami ikonicznych emblematów amerykańskości. Na szczęście zostałem pozytywnie zaskoczony.
Michenaud jest Europejczykiem i zdecydował się na podróż po południowo-wschodniej części Stanów, między innymi śladami reżysera filmowego Wima Wendersa, który kręcił tam Paryż, Teksas (1984). To dziwne, ale europejskie pochodzenie spowodowało, że zyskałem do fotografa zaufanie. Wizerunek Ameryki wręcz ginie pod warstwami fikcji, lecz fotografia Michenauda jest bardzo prawdziwa i sprawiedliwa. Artysta nie pokazuje ani jasnych, ani ciemnych stron kraju Wuja Sama – przedstawia rzeczywistość jaką widzi za obiektywem, doszukując się w niej przejawów amerykańskiej tożsamości. Fotograf przedstawia nam roślinność Ameryki, wiejskie pejzaże, typowe małe domki przy autostradzie. W dominującym pustynnym krajobrazie wydają się niepasującym elementem, czymś dziwnym. Widzimy stacje benzynowe, sprawiające wrażenie opuszczonych, typowe skrzynki na listy bądź portret pary Amerykanów. Fotograf, oprócz przedmieść, uwiecznił również centra niektórych miast, co przypomina o różnicach architektonicznych i urbanistycznych pomiędzy Europą a Ameryką. Estetyka fotografii wyróżniających się szczególną prawdą przedstawienia i wrażliwością, przypomina filmowe kadry. Te bardzo kinematograficzne ujęcia również wynikają z intencji Michenauda. Interesuje go amerykańska kultura wizualna lat 80. i 90., sposoby przedstawiania w owych czasach Stanów Zjednoczonych. Obrazy Ameryki, które ówcześnie okrążyły cały świat, przedstawiały ją jako krainę sukcesu, nieograniczonych możliwości, dobrostanu i dostatku. Wykreowany wtedy wizerunek funkcjonuje do dziś, a Michenaud nie stara się go zdekonstruować. Jest niemalże fotografem-dokumentalistą, który pozostawia odbiorcom i odbiorczyniom zdjęcia bez swojego komentarza . Artysta nie jest jednak całkowicie bezkrytyczny. Tytuł cyklu – An American Beauty – jest zaprzeczeniem tego, co fotografie przedstawiają. W fotografiach nie da się dostrzec tytułowego piękna, bogactwa, wszechobecnego sukcesu i dumy z bycia Amerykaninem/Amerykanką. Na zdjęciach widać raczej… normalność. Normalność, która zamknięta została w czułej narracji o podróży fotografa. Nadanie takiego tytułu można uznać więc za zabieg ironiczny.
W malutkiej przestrzeni galerii znajdują się równie malutkie zdjęcia, niosące wielką wartość. Mowa tu o wartości przedstawienia, bowiem fotograf czule obejmuje amerykański pejzaż – wiejski i miejski – przedstawiając go takim, jaki jest. Odnosi się wrażenie, że artysta pozwala odpocząć Stanom Zjednoczonym. Odpocząć od przymusu kreowania się jako kraj nieograniczonych możliwości oraz od dzisiejszych fal krytyki. W fotografiach Michenauda Ameryka nie jest bohaterką ani dobrą, ani złą. Ona po prostu jest. Na zdjęciach artysty faktycznie przedstawione są ikoniczne emblematy amerykańskiej tożsamości, ale nie są w tym opresyjne. Po wizycie w galerii miałem wrażenie, jakby fotograf odkrył pewien sposób na dekonstrukcję wizerunkowej otoczki, która towarzyszy narracjom o tym państwie. Michenaud rezygnuje z afirmowania ekscentryczności Stanów, nie wytyka ich wad. On „normalizuje” Amerykę przez fotografie, sprawia, że wydaje się dziwnie zwyczajna, typowa i konwencjonalna. To zupełnie nowe przedstawienie tego kraju, bowiem jako Europejczycy przyzwyczailiśmy się do całkowicie innych obrazów zza oceanu.
Wychodząc z galerii, już nie czułem zapachu popcornu. Nie czułem również silnej potrzeby indywidualnego doświadczenia Ameryki: to, co zaprezentował Michenaud utemperowało mnie i sprowadziło na ziemię moją wizję tego kraju.
Cezary Luty
Absolwent kulturoznawstwa (UJ), student sztuki współczesnej (UP), ponadto przewodnik i edukator muzealny w Muzeum Fotografii w Krakowie oraz w Muzeum Narodowym. Przedmiotem jego zainteresowań jest sztuka polska po roku 1989, przedemancypacyjna polska proza gejowska oraz studia genderowe. Obecnie nieśmiało stawia swoje pierwsze kroki jako krytyk sztuki