Hołosiejewo albo zasiew głosów. Rozmowa z Veroniką Hapchenko i Margaritą Vladimirovą

Pamela Bożek: Chciałabym porozmawiać z wami o miejscach, z których pochodzicie – gdzie są, jak dobrze je pamiętacie i czy należą już wyłącznie do przeszłości, czy może pozostają żywe i dostępne? Jest to dla mnie szczególnie ważny aspekt migracji – pamięć miejsca, które się opuściło. Czasem to pamięć zaklęta w przedmiotach, czasem opowieść przekazana przez bliskich, która tworzy bardzo subiektywną wizję. Jak to jest u was?

  • ↓ fot. Margarita Vladimirova,
    park Hołosiejewskij

Margarita Vladimirova: Pochodzimy z Veroniką z tego samego miasta, ale nasze wspomnienia są bardzo różne. Ja opuściłam Kijów ponad dwadzieścia lat temu, miałam dwanaście lat. Dlatego mój Kijów jest w dużej mierze wyobrażony, złożony z obrazów, urywków scen, wrażeń, wspomnień, jak kino arthouse’owe. Z samym miastem nie straciłam kontaktu, ale po latach nie jest już tym samym miejscem, które opuściłam. Wyrosłam z niego, słabo się znamy. Co najmniej raz do roku odwiedzam w Kijowie moją babcię. Bardzo ją kocham, jest moją kotwicą. Mamy tak samo na imię, jestem do niej podobna z wyglądu. Wracam do niej. Wychowywała mnie, porządkowała moje życie, wprowadzała ład, harmonię, dyscyplinę, wspierała. Po naszym rozstaniu musiałam się stać natychmiast bardzo samodzielna. To było trudne, babcia umiała trzymać moją rozmarzoną, roztargnioną duszę w pragmatycznych ryzach. Bez niej uwolniły się we mnie przeczuwanie chaosu i melancholia. Co do pamięci zaklętej w przedmiotach, pamięci prywatnej, subiektywnej, mogę się powołać na trzy fenomenalne książki: Zagubione w przekładzie Evy Hoffman (1995), Może Estera Katji Petrowskiej (2015) oraz Pamięci, pamięci Marii Stiepanowej (2020). Narracje autorek pomogły mi zrozumieć moje złożone tożsamości oraz to, dlaczego jestem cudaczką.

Wyniosłam z domu to, co najważniejsze, czyli prawosławie, literaturę i muzykę. Co w praktyce oznacza, że gdziekolwiek będzie świątynia prawosławna – będę u siebie. Wszędzie, gdzie będę mogła sięgnąć po ulubione książki, będę w domu. W każdym miejscu, gdzie stoi fortepian lub pianino, będę mogła być sobą.
Nowy początek w nowym miejscu wiąże się jednak z tym, że bagaż, który zabierasz ze sobą zderza się z nową rzeczywistością, wchodzi w reakcję, dialog, interakcję z nowym otoczeniem. Dlatego nie da się zatrzymać w miejscu i żyć przeszłością. Podążając drogą prywatnej akulturacji, najpierw zafascynowałam się kulturoznawstwem, antropologią i filmem, a następnie przywędrowałam do sztuki.

Veronika Hapchenko: Urodziłam się w Kijowie i mieszkałam tam przez około dziewiętnaście lat, zanim przyjechałam na studia do Krakowa.
Kijów jest dość dziwnym miastem. Bardzo dobrze pamiętam moment, kiedy mijaliśmy z tatą park Hołosiejewskij. Zapytał mnie, czy wiem, dlaczego ten park właściwie tak się nazywa. Hołosiejewo, w dosłownym tłumaczeniu to miejsce „zasiewu głosów”. Poprosił mnie też, żebym nie wchodziła daleko w głąb parku. Ma bardzo górzysty krajobraz i wszystkie te niekończące się pagórki i zbocza rzekomo tworzą pętlę czasu. Można wejść do parku i wyjść zupełnie kiedy indziej. Całkiem śmieszna rzecz. Kijów jest naprawdę przesiąknięty takimi lokalnymi legendami.

Powiedzcie, proszę, ile lat temu i w jakich okolicznościach przyjechałyście do Polski? Czy wspominacie tę sytuację jako trudną na przykład z powodu nieznajomości języka albo sytuacji, która motywowała decyzję o wyjeździe?

MV: Przyjechałam do Polski, do Krakowa, z rodzicami. Tata obronił habilitację z pogranicza fizyki i matematyki, wygrał konkurs na stanowisko adiunkta na nowo powstałym Wydziale Matematyki Stosowanej w AGH. W tym samym czasie mogliśmy pojechać do Nowego Jorku, tam zapraszano moją mamę, programistkę, specjalistkę od baz danych. Tata się zastanawiał nad Nową Zelandią, tam znalazł ciekawy ośrodek badawczy i piękne góry, które kocha tak samo, jak naukę. Rodzice wybrali Polskę, m.in. ze względu na moją edukację muzyczną. Byłam dobrą pianistką, jeździłam na konkursy, zdobywałam nagrody. Musieliśmy jechać tam, gdzie mogłabym kontynuować naukę. W Polsce rodzice mieli sporo znajomych i przyjaciół (tata ukończył w latach siedemdziesiątych Uniwersytet Warszawski i często tu wracał). Dzięki wsparciu przyjaciół udało się przesłać nagranie mojego występu słynnej polskiej pianistce Halinie Czerny-Stefańskiej. Z jej polecenia profesor Stefan Wojtas, dyrektor Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia, zaprosił mnie na przesłuchania i od razu przyjął do szkoły. Tak się wszystko zaczęło.
Przyjechałam nie znając polskiego, ale od razu poszłam do szkoły. Miałam ogromne wsparcie wychowawcy, Marka Kapturkiewicza, który przygotował klasę do mojego przyjazdu i bardzo dbał, bym się dobrze zaaklimatyzowała. Do dziś utrzymuję przyjaźnie z tego okresu. Po pół roku nauczyłam się polskiego na tyle, że sklasyfikowano mnie ze wszystkich przedmiotów, zdobyłam świadectwo z paskiem i dostałam się do gimnazjum. Do dziś nie mam pojęcia, jak mi się to udało. Bardzo wiele zawdzięczam tym wszystkim osobom, które mnie powitały w Polsce i okazały mi życzliwość i wsparcie.

Veronika Hapchenko
Chandelier, 65 × 75 cm
akryl na desce, 2021

VH: Przyjechałam do Polski w 2015 roku. Przede wszystkim chciałam zmienić kierunek studiów. Uczyłam się wtedy na scenografii teatru lalek. Teraz rozumiem, że nie interesował mnie ten rodzaj zależności (reżyser-scenograf). Poza tym Kijów po osiemnastu latach wydawał mi się miejscem zbyt wygodnym. Chciałam zobaczyć, co ze mną będzie gdzieś indziej. Wtedy przypomniałam sobie moją pracę naukową o Stowarzyszeniu Mychajła Bojczuka. Był to artysta, który został de facto wymazany z kultury ukraińskiej po kampanii Stalina w 1938 roku, przedstawiciel tzw. „rozstrzelanego odrodzenia”. To termin historyczny opisujący elitę kultury ukraińskiej, która w większości została aresztowana i zamordowana przez NKWD. Wśród archiwaliów, które udało mi się zebrać, znalazłam jego oświadczenie o studiach w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, to mnie nakierowało.

Co ze sobą zabrałyście i czy te rzeczy nadal wam towarzyszą?

MV: Książki, książki, książki. Sukcesywnie, z roku na rok, coraz więcej. Dziś w Krakowie mamy co najmniej połowę naszej kijowskiej biblioteki. Dzielimy ją na dwa domy – część jest u rodziców, część u mnie. A jeszcze zdjęcia z rodzinnych archiwów. Mamy z babcią rytuał. Za każdym razem, gdy ją odwiedzam jeden dzień poświęcamy rodzinnym albumom. Babcia opowiada historię i daje mi kilka zdjęć do zabrania na pamiątkę. Już mam sporą kolekcję.

VH: Podkradam książki z biblioteki mojej mamy, za każdym razem, gdy jestem w Kijowie. W większości są to książki, które już czytałam i nie będę do nich wracać.

Jak wspominacie pierwsze tygodnie i miesiące pobytu w Polsce? Chciałabym wiedzieć, czy osoby, które was otaczały, były życzliwe i wspierające; jak się czułyście. Czy są takie historie, które najbardziej zapadły wam w pamięć?

MV: Pierwsze tygodnie pamiętam jak we śnie. Kraków był dla mnie nieznanym, niezrozumiałym, fascynującym i pięknym nowym światem. Oczarował mnie i zdezorientował jednocześnie.
Pierwszym mocnym punktem odniesienia było spotkanie z rodziną Bety i Piotra Bożyków. Ich córka Magda podjęła się uczenia mnie polskiego; studiowała polonistykę, etnologię, podróżowała po Wschodzie, znała rosyjski i kończyła wtedy szkołę muzyczną, tę samą, w której rozpoczęłam właśnie naukę. Przychodziłam na lekcje do ich magicznego domu, oglądałam kinetyki Piotra, grafiki i obrazy Marty, na półkach widziałam książki w języku rosyjskim i angielskim, w salonie stał fortepian. Zafascynowało mnie dobro, ciepło, wielokulturowość, artystyczna atmosfera, otwartość i piękny temperament Bożyków. Czułam się tam sobą, rozumieli moje rosyjsko-żydowsko-ukraińskie korzenie, miłość do muzyki, czuli tę rosyjską duszę, z którą do Polski przyjechałam. Nie wiem, co by ze mnie wyrosło, gdyby nie to spotkanie. Myślę, że byłabym inną osobą, trudniej by mi było odnaleźć własny głos i zaakceptować siebie, zrozumieć i dowartościować różnorodność własnych tożsamości. Jestem zakochana w tej rodzinie, towarzyszą mi od ponad dwudziestu lat, możemy się nie widywać, ale ciepło mi na samą myśl o nich. Dzięki takim osobom świat jest lepszy. Ciekawa jestem, czy Bożykowie zdają sobie sprawę, jak kluczową rolę odegrali w moim życiu. Wyznawałam im to, ale chyba myśleli, że to zwykła kurtuazja. Tak czy inaczej, jestem im bardzo wdzięczna.

VH: Prawdopodobnie zajęło mi trochę czasu, aby się zorientować. Nie było w tym nic ciekawego, dość rutynowy proces. Trudno mi sobie przypomnieć, co działo się ze mną pięć lat temu. Nie pamiętam, co czułam i myślałam. Nie utrzymuję wspomnień, więc dość szybko wychodzą mi z głowy. Myślę, że zawsze tak było, nie interesuje mnie moja przeszłość. Więc szczerze nie mam co powiedzieć.

Veronika Hapchenko
Bigger Man
50 × 40 cm
akryl na płótnie, 2021

Chciałabym zapytać was również o język. W jakim mówicie, a w jakim śnicie? Czy są wokół was osoby, z którymi rozmawiacie w tym pierwszym, którym posługiwałyście się jako dziewczynki?

MV: W moich żyłach krąży język rosyjski, tkwi w szpiku moich kości. W moim genotypie zakodowany jest Puszkin, Lermontow, Leskow, Gogol, Tołstoj, Dostojewski, Szołochow, Bułhakow, Szałamow, Pasternak, Cwietajewa, Achmatowa. Język ojczysty wybrzmiewa mi w muzyce Szostakowicza, Skriabina, Prokofiewa, Rachmaninowa, Czajkowskiego, Rimskiego-Korsakowa. Rosyjski duch spogląda na mnie ze ścian w Galerii Tretiakowskiej, w Muzeum Rosyjskim. Kontakt z językiem i kulturą rosyjską mam nieprzerwany. Posługuję się nim w rodzinie, mam rosyjskojęzycznych przyjaciół i znajomych, też Polaków. A jednak po raz pierwszy byłam fizycznie w Rosji mając dwadzieścia pięć lat. Ciekawe, prawda?
Żeby się nauczyć nowego języka, trzeba się nauczyć całej kultury, wyczuć nosicieli tego języka, nauczyć się miliarda niuansów, gestów, mimiki, intonacji, wszystko ma znaczenie. Posługuję się płynnie rosyjskim, polskim i angielskim i wiem, że mówiąc w każdym z tych języków, mam inną barwę głosu, postawę, poczucie humoru, jestem trochę innym człowiekiem. Nie ma w tym nic sztucznego. Po prostu każdy język stanowi unikalny światoobraz. Ma w sobie coś sakralnego. Jest systemem znaków, który w pewien sposób determinuje postrzeganie rzeczywistości. Język wpływa na sposób komunikowania uczuć, myśli, siebie. W znacznym stopniu określa sposób budowania relacji z innymi ludźmi. Im więcej znamy języków, tym więcej znamy rzeczywistości. Przekład języków nie dotyczy tylko słownictwa i zasad gramatyki, jest tłumaczeniem całych konstruktów poznawczych. To jest fascynujące, ale takie trudne, zwłaszcza, gdy dotyka ciebie bezpośrednio. Gdy nie jesteś w stanie najważniejszych przeżyć zakomunikować albo je komunikujesz i nie znajdujesz zrozumienia, mimo że mówisz poprawnie i masz bogate słownictwo. Mimo to, wszystkim polecam tę drogę przez mękę. Uczy pokory i zdrowego dystansu do samego siebie. Cieszę się, że Sapir i Whorf wpadli na swoje hipotezy, a Chomsky stworzył psycholingwistykę. Bardzo mi pomogli połapać się w tych językowo-tożsamościowych sprawach, z którymi się borykam.
Pytasz, w jakim języku myślę. To zależy od rzeczywistości, w której w danym momencie jestem. Praktycznie cały czas rozmawiam sama ze sobą albo z kimś innym w mojej głowie. W zależności od tego, czego dotyczy akurat ten dialog, w takim języku przebiega. A śnienie to już zupełnie inny świat, jest poza naszą kontrolą i w większości przypadków jest niewerbalne. Jeśli mam domniemywać, śnię w kompilacji trzech języków i sześciu zmysłów.
Mózg też ma swoją pojemność. Zanurzając się w jeden język, tracimy coś w tym innym. Od dziecka piszę. Mam gdzieś w szafie całą książkę, którą napisałam po rosyjsku jako nastolatka, do tego jeszcze stosy pamiętników. W miarę postępów w nauce polskiego, zaczęłam pisać w tym języku. Pisanie po rosyjsku było w Polsce bezużyteczne. To było bolesne i frustrujące, czułam, że w polskim zatracam siebie. Z czasem znalazłam sobie język neutralny, czyli angielski. Po roku studiów w Szwecji coś zaskoczyło w mózgu i zaczęłam dużo pisać po angielsku. Od tego czasu moje notatki i pamiętniki stały się patchworkiem językowym.
Zabawne były też początki mojej pracy w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie. W Instytucie Dziedzictwa Europejskiego potrzebowali asystenta do dużego polsko-rosyjskiego projektu. Płynnie posługiwałam się językiem rosyjskim i miałam wszystkie wymagane kompetencje, więc mnie zatrudnili. Ku mojemu zaskoczeniu, szybko odkryłam, że kompletnie nie umiem prowadzić po rosyjsku korespondencji biznesowej i dyplomatycznej, podczas gdy po polsku i po angielsku byłam w tym biegła. W miarę szybko się nauczyłam, ale na początku pisanie jednego maila w języku ojczystym zajmowało mi godzinę, posługiwałam się słownikami i poradnikami językowymi. Uważam to za cudowne i bardzo pouczające doświadczenie.

VH: Myślę, że w Krakowie, w swoim otoczeniu, we własnym języku rozmawiam tylko z Margaritą. Pozostałością po Związku Radzieckim jest to, że wielu Ukraińców posługuje się językiem rosyjskim jako ojczystym. Tak jest w mojej rodzinie. W snach, z kolei, dużo ważniejsza jest forma wizualna i wrażeniowa. Język jest jedynie rodzajem tła.

Ponieważ nie jesteśmy już dziewczynkami, trudno uniknąć pytań o migracje w szerszym kontekście. Kilka dni temu tuż przy Starym Kleparzu, a więc w najbliższym sąsiedztwie Akademii, usłyszałam rozmowę, w której jedna z osób mówiła, że przed pandemią idąc ulicą nie wiedziała, czy jest jeszcze w Polsce czy już – no właśnie? Ku mojemu rozczarowaniu nie dokończyła. Rozmawiała z osobą, której najwyraźniej dobrze nie znała i być może obawiała się być tak jawnie ksenofobiczną. To ciekawe, że Polska z migrantami i migrantkami to już jakby nie Polska. Co więcej – ujawnił się taki aspekt pandemii, którego do tej pory nie brałam pod uwagę – oczyszczenia Polski z osób mówiących w obcym języku. Jej, jak zrozumiałam, przyniosło to ulgę. Jak wam z tym jest – z Polską ksenofobiczną, rasistowską i nacjonalistyczną?

MV: Ja nadal jestem tą dziewczynką, ona jest we mnie, czasem sobie rozmawiamy.
Takie „pogadanki kleparskie” to proza życia, zdarzały się długo przed pandemią i będą się zdarzać. Nieraz mnie tak zagadywano w przekonaniu, że jestem Polką. Wtedy było śmiesznie. Ujawniałam, że mam rosyjsko-ukraińsko-żydowskie pochodzenie i urodziłam się w Kijowie, a mimo to jestem wartościowym członkiem polskiego społeczeństwa. Często te osoby zaczynały się tłumaczyć, że nic złego nie miały na myśli. W moim odczuciu Polska nie jest ani rasistowska, ani ksenofobiczna, ani nacjonalistyczna, nie bardziej niż inne kraje (choć przyznam, że nie oglądam telewizji). Ludzie są różni, ale znaczenie mają tylko ci, którzy są dla nas ważni. Wśród ważnych w moim życiu osób nigdy nie spotkałam się z dyskryminacją i poniżeniem o podłożu etnicznym, religijnym czy narodowościowym. Mam nadzieję, że tak pozostanie, ale przyszłości nie znamy. Na osoby posługujące się językiem nienawiści jest tylko jeden sposób: sztywność kręgosłupa i poczucie własnej godności. Jeśli mnie nie chcą, powiem, co mam do powiedzenia i odejdę.
Dość kuriozalna, a zarazem drastyczna sytuacja spotkała mnie ponad dziesięć lat temu. Byłam studentką i dorabiałam jako kelnerka w restauracji żydowskiej na Kazimierzu. Szefowa nadała mi przydomek Rachelcia. Gdy zapytałam, dlaczego, wytłumaczyła mi, że mam urodę żydowskiej dziewczynki. Zaśmiałam się i opowiedziałam o moich żydowskich korzeniach. Cała rozmowa była bardzo przyjazna, ale o tych zwierzeniach dowiedzieli się kucharze. Pewnego dnia, gdy weszłam do kuchni, powiedzieli mi, że już rozpalili piece i mogę wskakiwać. Opowiedziałam wszystkim o tym zdarzeniu i odeszłam z pracy.

Veronika Hapchenko
Swan Lake, 80 × 100 cm
akryl na płótnie, 2020

VH: Opisana sytuacja pokazuję rodzaj kategoryzacji ludzi, która nawet nie musi być związana z narodowością. Każda forma kategoryzacji jest próbą uproszczenia złożonych zjawisk, z którymi człowiek nie chce się zmierzyć. Jestem w stanie zrozumieć, jak taki proces może przebiegać, dlatego nie biorę tego do siebie.

Czy jesteście w jakiś sposób zaangażowane w działalność na rzecz zmiany tej sytuacji? A jeśli nie, czy widzicie dla siebie miejsce w strukturze działań na rzecz integracji i wsparcia? Jak doświadczenie migracji wpływa na waszą praktykę artystyczną lub jest w niej widoczne?

MV: Lata dwudzieste, historia się powtarza. Ksenofobia, rasizm, nacjonalizmy, skrajne poglądy i postawy, przeczuwanie katastrofy. Ludzie się niczego nie uczą. Pamiętam, jak z osiem lat temu pisałam tekst o wykorzystywaniu sztuki w edukacji interkulturowej. Sięgnęłam wówczas do Preambuły Aktu Konstytucyjnego UNESCO. Wzruszyłam się i popłakałam. Znów jesteśmy w punkcie wyjścia, wojny nadal rodzą się w umysłach ludzi, a katastrofy XX wieku niczego nas nie nauczyły.
Osobiście wierzę w edukację, a zwłaszcza w edukację przez sztukę. Wiele się nauczyłam w Szwecji. Mają doskonałe metody tzw. edukacji globalnej. Nie chodzi o propagowanie globalizmu. Przeciwnie, w twórczy i angażujący sposób uświadamia się największe bolączki współczesnego świata, uczy równości, wzajemnego szacunku, współpracy i solidarności, dbałości o wspólną planetę. Mam nadzieję, że z czasem w Akademii uda się stworzyć holistyczny program edukacji społeczno-artystycznej adresowanej do najróżniejszych grup społecznych, w tym mniejszości. Pracuję nad tym z zespołem wspaniałych specjalistów.
Jeśli chodzi o moją twórczość, jest wyrazem całokształtu moich doświadczeń i różnorodności moich tożsamości. Stronię od dosłowności. Mam tylko jedną pracę, która jest poświęcona migracji. Jest interpretacją aforyzmu Kafki „klatka poleciała w poszukiwaniu ptaka”. Pochylam się w niej nad paradoksem nomadyczności miejsca we współczesnym świecie. W koncepcji tej pracy wideo piszę: „klatka poruszona tęsknotą za ptakiem dosłownie i w przenośni się mobilizuje, przeradza w pulsujący byt, przezwycięża granice i własną materię, tworzy swoje powidoki. Tak doświadczam mojej małej ojczyzny, którą opuściłam dwadzieścia lat temu – uciekam daleko, a ona wciąż szuka mnie i miejsca w moim sercu”.
Nieraz dopada mnie melancholia, Weltschmerz, spleen albo coś w tym rodzaju. Zastanawiam się wtedy, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie osiedliła się w Polsce albo wyjechała gdzieś indziej, albo zamiast grać na fortepianie zajęłabym się fizyką i nigdy nie zainteresowała sztuką. Stosunkowo niedawno dobitnie dotarło do mnie, że gdyby choć jedna rzecz w moim życiu ułożyła się inaczej, nie poznałabym tych wszystkich wspaniałych ludzi, z którymi spotkania mnie ukształtowały. Niepoznanie tych osób jest zbyt wysoką ceną, dlatego zadecydowałam się być wdzięczną za wszystko. Za to, gdzie jestem, kim jestem, wdzięczna wobec mojej rodziny, wobec przyjaciół, nauczycieli, mentorów, znajomych i nieznajomych, którzy mnie otaczają. Strasznie chciałabym to postanowienie utrzymać.

Veronika Hapchenko
Little Red Warrior

120 × 40 cm
akryl na desce, 2020

VH: Swoje prace opieram na bardzo ważnym i nieco intymnym dla mnie temacie, jakim jest Związek Radziecki. Na pogłosach jego mitów wciąż widocznych wśród ludzi zamieszkujących dawne terytorium ZSRR. To temat mojej pracy magisterskiej, która jest punktem zwrotnym w mojej praktyce artystycznej. W tej chwili badam początki rewolucji październikowej i odrodzone wokół niej ezoteryczne, okultystyczne grupy i motywy, które w tym czasie wywarły ogromny wpływ na rewolucjonistów, artystów, reżyserów teatralnych, pisarzy i poetów. Ten temat tabu ujawnia prawdopodobne wydarzenia i działania ludzi bezpośrednio związanych z rewolucją w 1917 roku. Przykładowo domniemany związek między Józefem Stalinem a kontrowersyjnym „magiem” tamtych czasów, Georgijem Gurdżijewem, mógłby wyjaśniać wpływ badań Gurdżijewa znanych jako Czwarta Droga na formowanie „człowieka radzieckiego”. Również bezpośrednia obecność teologa Piotra Uspienskiego w środowisku artystycznym Malewicza miała duży wpływ na jego twórczość.
Oczywiście nie podchodzę do tego tematu wyłącznie od strony badawczej. Zależy mi na przedstawieniu dobrze znanego „racjonalnego” Związku Radzieckiego uwikłanego w mistycyzm. Praca ta nie będzie miała wydźwięku krytycznego. Moją intencją jest jedynie ujawnienie dodatkowych znaczeń i pogłębienie naszego postrzegania wydarzeń tamtych czasów.

Mam do Was jeszcze jedną, ostatnią prośbę i pytanie. Ten patchwork językowy, o którym wspomniałaś, Margarito, to jest też moje doświadczenie, choć w nieco innym wymiarze. Moje działania opierają się na budowaniu wspólnoty i byciu razem, a więc też najczęściej na rozmowach. Osoby, z którymi współpracuję, porozumiewają się ze sobą w dwóch albo trzech językach, które dla mnie pozostają ciągle obce. Mój polski dla części z nich również jest znajomą melodią, ale taką, w której gubią się czasem słowa i sensy, gubi się złożoność. Więc jesteśmy nieustannie w kontinuum takiego żywego przekładu. Wydałam nawet rozmówki czeczeńsko-polskie i polsko-czeczeńskie, a mimo prostoty zawartych w nich sytuacji, potrzeba było bardzo niecodziennych, często całkowicie odmieniających myślenie spotkań osób, które je tworzyły. Wymieniałyśmy i wymienialiśmy się wtedy ważnymi słowami w swoich językach, ucząc się nawzajem. Czy możecie wybrać kilka takich słów – i to może być wybór patchworkowy właśnie – których brzmienie albo znaczenie jest dla Was wyjątkowe?

MV: Чудо-юдо [czudo-judo]
Borsuczenie
Neverland

Styczeń–luty 2021

Pamela Bożek

Pamela Bożek

Artystka i aktywistka na rzecz praw człowieka, feministka.
Założycielka i członkini projektu-kolektywu Notesy z Łukowa. Wydawczyni i redaktorka „Wiza-Vis”. Współtworzy grupę Bezgraniczna Pomoc, zajmującą się organizacją charytatywnych aukcji sztuki współczesnej. Absolwentka i doktorantka ASP w Krakowie. Zajmuje się działaniami postartystycznymi, opieką i charytatywnością. 

Veronika Hapchenko

Veronika Hapchenko

W 2013 wstąpiła do Narodowego Kijowskiego Uniwersytetu Kina i Telewizji im. K. Karpenko-Kary (kierunek: scenografia teatru lalek). W 2015 rozpoczęła studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie na Wydziale Malarstwa (pracownia malarska prof. Andrzeja Bednarczyka oraz pracownia wideo i fotografii prof. Grzegorza Sztwiertni i prof. Zbigniewa Sałaja).

Margarita Vladimirova

Margarita Vladimirova

Kuratorka Galerii Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Zajmuje się kulturoznawstwem, sztuką współczesną i muzyką. Wykształcenie zdobyła w Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Linneusza w Szwecji oraz Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie. W praktyce artystycznej sięga do fotografii analogowej, wideo, obiektów, rysuje i maluje.